Jeszcze kilkanaście lat temu wydobyto wszystko, co udało się odkryć za pomocą detektorów lub znależć w fortecznych szambach. Teraz trzeba kopać głębiej albo po prostu mieć szczęście. Grzebiąc w ziemi, kopiąc liście w parku, bawiąc się na strychu u dziadków - łatwo trafić na pamiątki z przeszłości. Zwłaszcza gdy wychowuje się w murach dawnej twierdzy - tak jak oni... Przodkowie Wacława Górniaka budowali Twierdzę Przemyśl. Pradziadek miał odlewnię żelaza, produkował kute elementy, przywędrował z Węgier i nazywał się jeszcze Gornyak. Dzięki cesarsko - królewskiej armii jego przedsiębiorstwo się rozwijało. Rodzina Piotra Baczy wywodzi się z kolei z Dubiecka, miasteczka pod Przemyślem. Jest więc Piotr Galicjaninem z dziada pradziada. Austro - Węgry nie miały jednak wśród jego antenatów dobrych notowań. Gdy zbliżała się wojna, pierwsza światowa, urzędnicy chodzili po ludziach za pożyczką i w zamian za złoto dawali papierki. Monarchia upadła, złota nie zwróciła. A Wiesław Sokolik po prostu urodził się w dawnych austriackich koszarach. Powtarza zawsze: wystarczyło rozkopać kretowisko na podwórku, by natknąć się na historię. Historię, która leżała tu wtedy ledwie kilka centymetrów pod ziemią. Wspomnienie z dzieciństwa: pamiątki były na wyciągnięcie ręki. Dziadek, już pod spolszczonym nazwiskiem, służył w ck flocie, opłynął wszystkie morza i oceany. Została po nim marynarska wstążka z okrętu SMS ''Erzh. Franz Ferdinand''. Były też fotografie, pocztówki z różnych stron świata, dokumenty po węgiersku, bo babcię poznał w Budapeszcie. Maska przeciwgazowa, stara butelka z zielonego szkła, odznaka sprawnościowa (choć początkowo Wacław nie wiedział, co to - w szkole przecież tego nie uczono). Do każdego fortu miał niedaleko. Zapamiętał przede wszystkim fort główny I ''Salis - Soglio'' w Siedliskach pod radziecką wówczas granicą. Ogromny, dobrze zachowany. I fort III ''Łuczyce''. Chodziło się tam często, bo nie dość, że sam był ładny, to w dodatku ładny z niego roztaczał się widok. Potem szło się na następne, następne i jeszcze następne forty. A były przecież nie tylko one; stały wtedy też inne budynki: koszary, szpitale, nieszpitale... Przez lata albo rozsypały się same, albo je rozebrano... - Gdzie człowiek nie poszedł, nie pomacał patykiem, znajdował łuskę albo bagnet - wspomina Wacław Górniak (rocznik 1955). - Jak deszcz spadł albo chłop przeorał, wystarczyło przejść przez pole, a już się coś świeciło. Piotr Bacza, pasjonat o 20 lat młodszy, dorzuca: - Drzewa wycinali, to z ziemią wysypywała się amunicja... On też, jakby naturalnie, zaczął poznawać twierdzę. Dzięki zainteresowaniu historią: jeszcze w szkole podstawowej, a na poważnie w liceum. Nad wspomnieniami rodzinnymi górę wziął lokalny patriotyzm. Znajomych interesowały Austro - Węgry, więc on też się wciągnął. Trafiał na przeszłość na każdym kroku. - Jak nie forty, to szańce; gdzie się weszło do lasu - albo okopy, albo ziemianki. I jeszcze leje po bombach - opowiada. Podobnie zaczęło się to u Wiesława Sokolika. Pierwsze na pewno były łuski. Tak powstawały ich kolekcje, teraz już wcale okazałe. Wacław Górniak: - Ktoś coś znalazł na strychu, w ogródku - oddawał, że mu niepotrzebne; coś się wymieniło, odkupiło, zaczęły się wyjazdy na pierwsze giełdy. I przybywało eksponatów. Giełdy staroci - to były już lata 90. ub. wieku. Na początku rzeczy takie nie były w cenie. - To było coś tylko trochę lepszego od śmieci albo niepotrzebnych gratów - przypomina sobie Piotr Bacza. Teraz pasja znacząco podrożała. Bo im czegoś mniej, tym wyższe ceny. Przykładowo ładownica do austriackiego karabinu mannlicher M1895 - to koszt ok. 150 zł. Jednak już za srebrną ładownicę oficerską trzeba zapłacić dziesięć razy tyle. Blachy sprawnościowe - najpospolitsza kosztuje 100 euro, a jest ich trzydzieści rodzajów; najdroższe za 250 - 300 euro. Chcąc je skompletować, trzeba sporo wydać. - Jak ktoś ma ich dwadzieścia, to dąży do tego, żeby mieć wszystkie, prawda? - uśmiecha się Wacław Górniak. Część kolekcjonerów na przykład nie zbiera ''wykopów'', chociaż większość elementów starego uzbrojenia i oporządzenia można znależć właśnie w ziemi. Wszystko przez rozkaz wydany 21 marca 1915 r., więc w przeddzień zajęcia twierdzy przez Rosjan. - Żołnierz miał broń zniszczyć, żeby nie przejęli jej wrogowie - tłumaczy Wiesław Sokolik (rocznik 1966). - Więc amunicję i broń trzeba było wdeptać w ziemię; zgiąć wcześniej lufę karabinu, a z zamków usunąć iglice. W ziemi dotychczas jest najwięcej drobnicy, ale trafiały się też pociski artyleryjskie. Niektórzy w okolicy używali ich jako podstawek do klepania kos lub podwórkowych kowadeł. Inni robili drzwi do piwnic z fortecznych okiennic albo spali na żołnierskich łożach wyniesionych z koszar. Tak się działo, mimo, że przez lata przepisy nie ułatwiały legalnej eksploracji twierdzy. I nadal nie ułatwiają: teraz też można stanąć przed sądem za poszukiwanie wojennych pozostałości. Zgodnie z prawem wszystkie znaleziska należą do państwa. Jednak czasem wykopywało się coś i brało - jak mówią w okolicy. Według obowiązującej od 2003 r. Ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami spacerować może każdy, ale już rozglądać się i poszukiwać - nie. Zwłaszcza gdy wspomaga się sprzętem mechanicznym lub elektronicznym. Już za jego posiadanie w terenie można zostać ukaranym. - Przecież z wykrywaczem metalu nie chodzi się ot, tak, żeby tylko mieć jakiś balast - zauważa Krzysztof Szuwarowski z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Przemyślu. Po pierwsze - na poszukiwania trzeba mieć zgodę właściciela terenu, a po drugie - konserwatora wojewódzkiego. Wniosek musi być dobrze umotywowany. Większe szanse na zgodę mają stowarzyszenia oraz instytucje. Dlatego nieczęsto ktoś stara się o nią. Jedno z ostatnich zezwoleń wydano tu dobrych kilka lat temu: w Oleszycach, na północy regionu, wiosną 2004 r. wydobyto z bagna szczątki niemieckiego samolotu Focke Wulf Fw-190 z czasów II wojny światowej. Nikt nie ukrywa jednak, że podobne poszukiwania odbywają się, ale poza wszelką kontrolą. - Z całą pewnością nie wiemy o wszystkim, co się w tej kwestii dzieje; nie mamy możliwości sprawdzenia tego - przyznaje Krzysztof Szuwarowski. To nielegalna, żywiołowa niekiedy eksploracja. Jeszcze na początku minionej dekady wydobyto wszystko, co udało się odkryć za pomocą detektorów albo po prostu znależć w... szambach fortecznych. W tych ostatnich wcale nie przez przypadek: tam również przed kapitulacją trafiało żołnierskie wyposażenie. - I wszystko zachowało się w bardzo dobrym stanie. Dzięki szlamowi, w którym panowały specyficzne warunki chemiczne - wyjaśnia Tomasz Idzikowski, prezes wydawnictwa ''Fort'', miłośnik i znawca Twierdzy Przemyśl. Kilkanaście lat temu sam chodził z wykrywaczem, więc rozumie ludzi, którzy nawet wbrew prawu robią to samo. Jednak wtedy nie było literatury, nie było dostępu do dokumentów archiwalnych, więc nie było również innego sposobu poszerzania wiedzy o twierdzy. - Teraz niewiele zostało do wykopania, ale na pewno jeszcze coś. Trzeba albo głęboko grzebać, albo mieć szczęście - uważa. Piotr Bacza mówi tak: - Jednak przez przepisy wszystko to wyjeżdża na Zachód albo trafia do prywatnych szuflad zamkniętych na pięć kłódek. Wiadomo mniej więcej nawet, co prócz drobnych rzeczy wywieziono dotąd z Twierdzy Przemyśl. - Na pewno kilka luf armatnich bądż ich porozrywane fragmenty - mówi Tomasz Idzikowski. - Zresztą, przez ostatnie osiemnaście lat widziałem wiele pięknych kolekcji, które - gdy tylko nadchodził kryzys - były rozprzedawane. Na przykład ciężki karabin maszynowy schwarzlose wz. 07/12 z tarczą pancerną: unikalny, a poszedł za psie pieniądze. Chodzą słuchy, że twierdza zubożała też o podstawę ciężkiego możdzierza skoda 30,5 cm. Większość rzeczy trafiła do śmietnika, do spalenia lub na złom. Znikły także elementy opancerzenia - drzwi i okiennice, kraty przeciwszturmowe. Te, które przetrwały dwie wojny i komunizm, rozszabrowano, gdy ceny metali w skupach podskoczyły. Jednak trochę rzeczy uratowano; zdarzyło się nawet, że niemal w ostatniej chwili. Kilka lat temu znaleziono dwie pancerne wieże obserwacyjne: pierwszą z fortu IX ''Brunner'' w Ujkowicach - w składnicy złomu (cztery tony!), drugą - w forcie IV ''Optyń''. Do Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej trafiła lufa armaty kazamatowej kaliber 9 cm M75. To była głośna sprawa. Jesienią 2004 r. Straż Graniczna przyuważyła, jak kilku mężczyzn kopie coś w fosie fortu I ''Salis - Soglio''. Nakryto ich, gdy dokopali się do lufy. Takiej jak te, które zobaczyć można w Muzeum Wojny w Wiedniu, Muzeum Wojskowym w Pradze, Muzeum Historycznym Wojny we włoskim Rovereto, a najwięcej - w Twierdzy Pula w Chorwacji. Owe wieże pancerne i ocalona przed kradzieżą lufa powinny być więc pokazywane w muzeum twierdzy. Jednak takiego w Przemyślu nie ma. Tomasz Idzikowski: - Mówi się o nim od pięćdziesięciu lat, ale tylko mówi. Są za to dwie prywatne ekspozycje. Wiesława Sokolika - w forcie VIII ''Łętownia'' i w Klubie Garnizonowym, stworzona przez Stowarzyszenie III Galicyjskiego Pułku Artylerii Fortecznej im. Księcia Kinsky'ego, w którym Wacław Górniak jest skarbnikiem, a Piotr Bacza - sekretarzem. W forcie VIII ''Łętownia'' Wiesław Sokolik pokazuje swoje zbiory - w sezonie turystycznym w każdy weekend; poza sezonem, gdy ktoś zadzwoni spod fortu lub wyśle wiadomość SMS. Są tu łuski - pozbawione oczywiście prochu, ze zbitymi spłonkami, przewiercone. Udało się odkupić łóżko z fortu ''Łętownia''. Jest kierat z początku tamtego wieku, który dziadek Sokolika zakopał, by nie zgarnęła go Armia Czerwona. Są różne hełmy, elementy oporządzenia. Gazety, dokumenty, mapy, książki. Zasieki zwane ''babkami'', laweta armatnia, którą zrekonstruowali z Tomaszem Idzikowskim - rzecz bardzo rzadka. - Dla nas wszystko jest szczególne i rzadkie - podkreśla Piotr Bacza. Szczególne na drugiej ekspozycji, stworzonej przez kilkudziesięciu kolekcjonerów, są zwłaszcza: latarnie nakładane na bagnet, kołowrót do rozciągania drutu telefonicznego oraz spód od pocisku z niemieckiego możdzierza 420 mm, czyli tzw. Grubej Berty. Do oglądnięcia kilka dni w tygodniu przez cały rok. Lub też na telefon. Mało pamiątek zostawili po sobie Rosjanie. Zbyt krótko, bo tylko do 3 czerwca 1915 r., twierdza znajdowała się w ich rękach. O zachowanym mundurze rosyjskim nikt więc nie słyszał. Wacław Górniak: - Kufajki też się nie zachowały, a jeśli ktoś miał, dał psu do budy. W kolekcjach nie ma wiele broni. Zgodnie z przepisami nie można bowiem zbierać wyprodukowanej po 1850 r., a przecież takiej właśnie używano podczas I wojny światowej. - Każda jej część podpada pod paragraf, choć często to totalny złom - zauważa Wiesław Sokolik. A na ponoszenie kosztów orzekania o pozbawieniu jej cech użytkowych mało kogo stać. Wymaga tego Ustawa o broni i amunicji. Do tego tę granicę bardzo łatwo przekroczyć. Ostatnio boleśnie przekonali się o tym członkowie Fundacji Aktywnej Ochrony Zabytków i Dziedzictwa Kulturowego ''Janus'' z Krakowa. Pod koniec listopada 2007 r. do fortu XII ''Werner'' w Żurawicy, który dzierżawią w Twierdzy Przemyśl, wpadła policja i saperzy. Wywieżli stąd na poligon kupę żelastwa. Według fundacji - niepowtarzalnych zabytków, reliktów historii twierdzy; według wojskowych - grożnych niewypałów. Teraz głowi się nad tym prokuratura, a plany utworzenia tu przez krakusów Muzeum ''Otwarta Twierdza'' mogą spalić na panewce... Pomysł utworzenia pełnoprawnego muzeum ma też forteczne stowarzyszenie ks. Kinsky'ego. Dlatego w 2005 r. wydzierżawiło fort XV ''Borek'' w Siedliskach i systematycznie, własnymi siłami, doprowadza go do porządku. Swój fort dzierżawi od samorządu także Wiesław Sokolik (wcześniej pomagał mu Tomasz Idzikowski). Ale utrzymanie obszernego budynku to niełatwa sprawa. Potrzeba 1,2 - 1,3 tys. zł co miesiąc. - Z biletów wstępu to się na pewno nie zwróci - mówi Wiesław Sokolik. A przecież mogłoby być tak jak np. w Alpach. Zgłasza się stowarzyszenie, urząd użycza mu budowlę i opłaca rachunki. - Pasjonaci dają za to swoją pracę i swoje kolekcje. U nas to, niestety, nierealne... - żali się Piotr Bacza. Więc zapewne jeszcze długo Przemyśl nie będzie przypominał Verdun. Gdzie do każdego, nawet małego obiektu - w Przemyślu i okolicach jest takich może nawet 300, choć w dużo gorszym stanie; część jeszcze podczas wielkiej wojny wysadzono w powietrze - doprowadza wyrażny szlak. Krzysztof Szuwarowski wierzy jednak, że kiedyś powstanie tu muzeum z prawdziwego zdarzenia. Że wreszcie ktoś przejdzie pomyślnie całą procedurę i uzyska wszelkie ministerialne pozwolenia. Wcześniej czy póżniej przecież musi. A jeśli póżniej, Szuwarowski chciałby koniecznie, by zdążono w nim pokazać coś naprawdę przemyskiego, a nie tylko rzeczy z aukcji internetowych, niewiadomego pochodzenia. Żeby ten zapalnik, szrapnel, granat czy pistolet - z przyszłej muzealnej ekspozycji, rzeczywiście pochodził z Twierdzy Przemyśl. Tekst: Piotr Subik Żródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 9 lutego 2008 r.